30 lipca, 2020

Część 2. Ortoreksja, zaczęło się niewinnie.

To wszystko miało być dla zdrowia. Dla zdrowia i szczupłej sylwetki uściślijmy, bo każdy niepotrzebny gram tłuszczu zagraża zdrowiu i życiu. Fuj. Skończyło się ortoreksją, która została moją przyjaciółką na kilka lat.

Wtłaczanie mi do głowy strachu przed jedzeniem zaczęło się dość wcześnie. Miałam nie więcej jak 8-9 lat gdy w domu padały hasła „mąka czy męka” „cukier biała śmierć” z książek Tombaka. A my przecież jedliśmy głównie biały chleb smarowany dżemem, naleśniki, i placek z jabłkami. W związku z tym jak tylko brakowało pieniędzy na kombinowanie, chleb z margaryną wracał do łask. Prawdziwy atak jedzeniowych lęków przyszedł wraz z rewolucją zdrowego żywienia.

Był taki czas, nie tak dawno zresztą, że wszyscy mieli jakieś nietolerancje pokarmowe, gluten i nabiał niszczyły ciało i mózg i dodatkowo strasznie tuczyły. Stres wywoływał zmęczenie nadnerczy, jedzenie 5 posiłków prowadziło do cukrzycy, a ten kto nie zjadał garści suplementów na obiad ten sam prosił się o kłopoty. Jedzenie było przecież bezwartościowe, całkowicie pozbawione witamin i minerałów i do tego zmodyfikowane genetycznie. Należało przestrzegać ścisłych diet, zaopatrywać się w sklepach ze specjalną żywnością i tak ułożyć swój dzień by kręcił się wokół przygotowywania jedzenia. Tego wymagała odpowiedzialność za swoje zdrowe. Jeśli się tego nie robiło, było się lekkomyślnym.

Łatwo było wpaść po same uszy i nie móc się potem z tego dźwignąć. Rewolucja zdrowotna obiecała mi szczupłe ciało, zdrowie i długie życie. Ja tego wszystkiego tak bardzo chciałam. Miałam być chuda, miałam się pozbyć wszystkich problemów skórnych które nawiedzały mnie od dzieciństwa, no i miałam się czuć fantastycznie dożywając co najmniej setki.

Próbowałam być odpowiedzialna i przez wiele lat dawałam się zastraszyć. Bałam się tak bardzo, że stałam w kuchni dosłownie płacząc, bo z tych zdrowych, dozwolonych produktów nie dało się nic ugotować. W sklepach też nie dało się wiele kupić. Zresztą żeby zbudować posiłek, który jest w 100% bezpieczny to trzeba byłoby znaleźć taką ilość pieniędzy, której się nie miało.

Czas posiłków był koszmarem. Posiłki nie przynosiły satysfakcji. Męczyły. Nieraz były tak ubogie, że prowadziły do rozpaczy. A w mediach kolejni spece od zdrowego stylu życia prezentowali kolejny specyfik który miał mnie wyleczyć z wszystkich tych wyimaginowanych dolegliwości, których nigdy nie miałam. Co robić? Przydałoby się kupić. Ten, ten i jeszcze tamten. A może tak przejść protokół oczyszczający wątrobę ze złogów. Albo się odrobaczyć. Przydałyby się też lewatywy i kolonoskopia. Tyle zabiegów. Ale trzeba się ratować.

Strasznie to było trudne a rezultaty właściwie to żadne. W diecie żadnych alergenów, żadnych zabójczych cukrów, tylko bezpieczne węglowodany, enzymy trawienne i kwas solny na dokwaszenie żołądka, witaminy i aloes na uzupełnienie braków i dodanie energii. A siły jak nie było wcześniej, tak nie było i wtedy. Łuszczyca nasilała się ze stresem a problemy trawienne były ściśle związane z wieloletnimi głodówkami.

Jako młoda gówniara zaczynałam od liczenia kalorii, chleb i tłuszcz były wrogiem. Później mądre książki nauczyły mnie, że to wysoki indeks glikemiczny jest tym czymś, czego trzeba się strzec. Następnie pojawiły się głodówki oczyszczające, dieta ketogeniczna, zestaw suplementów, dieta niskowęglowodanowa ale eko. I tak z roku na rok zjedzenie kawałka chleba zaczęło wywoływać u mnie panikę.

W tamtych czasach, gdy słuchałam wszystkich tych mądrych głów zachęcających do stosowania tak mocno rygorystycznych diet, w imię dobrego zdrowia, przez myśl mi nie przychodziło jak bardzo jest to zaburzone. W życiu nie pomyślałabym, że wszystko to wywołało moją ortoreksję i dolewało oliwy do ognia, z każdą nowinką na temat zdrowia.

Krótko mówiąc, nie dało mi to wszystko nic poza nerwicą, lękami, wycofaniem społecznym i pustym portfelem. Potrzebowałam 4 lat by wyjść na prostą.

Jak to mówią, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu co się stało, mogę się z tobą podzielić swoją historią i dać ci narzędzia do pracy nad swoimi problemami, których ja nie miałam.

 

Moja historia w 3 aktach